_______________________________________________________________________ ___ __ ___ ___ _ ___ ____ | _| _ _ _ ___ / _|| || | | || | |_ || |_ | \ | || || | / / | | || | | | || | | / / | _| | \| || || | | _/ / | _|| | | _| || \ / /_ | |_ | |\ || || | |__/ |_| |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_| |___| _______________________________________________________________________ Piatek, 13.11.1992. nr 50 _______________________________________________________________________ W numerze: Jurek Karczmarczuk - Wstepniak jubileuszowy Adach Smiarowski - Blady swit z twarza Johna Browna (Opowiadanie) Zbigniew J. Pasek - Niespokojnosc duszy i piora Ryszard Kapuscinski - Misterium rosyjskie (Fragment) Jurek Karczmarczuk - Jezyk w wacie (III) Andrzej Waligorski - Kundle i pudle ______________________________________________________________________ [Od red.] Dzisiejszy piecdziesiaty - jubileuszowy - numer "Spojrzen" zawiera materialy stalych autorow, wspolpracownikow i redaktorow naszego pisma - niestety nie wszystkich. Szerzej w zwiazku z wydaniem przez nas piecdziesiatego numeru wypowiada sie w jubileuszowym wstepniaku Jurek Karczmarczuk. Z mojej strony pragne wyrazic zyczenie, abysmy nie dobrneli sedziwosci, zasniedzialosci i skostnienia, ktore moglby opisac drugi Boy z okazji ktoregostysiecznego numeru "Spojrzen". Rownolegle ze "Spojrzeniami" rozsylamy jubileuszowa ankiete skierowana do Czytelnikow-Prenumeratorow i apelujemy o sumienne i bezzwloczne jej wypelnienie i odeslanie na wskazany adres. [M.B-cz] _______________________________________________________________________ Jurek Karczmarczuk WSTEPNIAK JUBILEUSZOWY ====================== Szlachetny Czytelniku! Dobijamy do roku zabawy. Poniewaz dwa numery wypadly przez wakacje, mamy przyjemnosc podwojnego jubileuszu: jeden rok i numer 50! Szampana dla wszystkich!! (I normandzkie ostrygi dla amatorow). ... To ja moze przypomne, jak to sie zaczelo. Razu pewnego Jurek Krzystek przyjechal do Europy i udalo mu sie mnie odwiedzic. Znalismy sie dotad wylacznie z poczty komputerowej. To wystarczylo, abym wyrobil sobie jego obraz, w zwiazku z czym natychmiast odszukalem go w korcu maku na dworcu, wygladal zupelnie jak Krzystek. Stwierdzilismy, ze dobrze by bylo stworzyc jakas alternatywe dla listy dyskusyjnej Poland-L, gdyz na skutek zalewu poczty traca ci, ktorzy chca poslac na liste cos przemyslanego. Teksty te gina w powodzi klotni, cytatow, uwag formalnych itp. Nie chcielismy tworzyc jeszcze jednej, moderowanej listy. No i powstal magazyn. W zasadzie mialo obowiazywac jedno podstawowe kryterium przyjmowania tekstow - szacunek dla (ewentualnego) przeciwnika. No, i troche ograniczen formalnych, np. dlugosc tekstu. Nie mielismy poczatkowo w planie robienia przedrukow z gazet, zmusila nas do tego koniecznosc - brak tekstow autorskich. Potem jednak stwierdzilismy, ze to jest DOBRE uzupelnienie. W ten sposob, dosc dla nas niedrogi, moglismy sie podzielic tym, co NAS interesuje, albo denerwuje. Ale krylo sie w tym pewne niebezpieczenstwo. Obawialem sie wyprania "Spojrzen" z duszy. Obawialem sie takze, ze Czytelnicy potraktuja "Spojrzenia" jako jeszcze jedna gazetke, tyle ze rozsylana Listserverem, ze beda do nich mieli podejscie calkowicie pasywne. Niestety, ta obawa czesciowo sie potwierdzila, wsrod prawie 500 subskrybentow mamy zaledwie kilkunastu autorow! Ludziska, a przeciez to takie proste - napisac cos do nas! Jestesmy amatorami: Jurek Krzystek pracuje jako fizykochemik, ja jestem bylym fizykiem, aktualnie informatykiem. Zbyszek Pasek zajmuje sie inzynieria, i jedynym prawie profesjonalista jest Mirek Bielewicz, ktory oprocz swojej pracy zawodowej w bibliotece do tej pory redagowal polonijne pisemko "Glos Polonii" w Winnipegu. [Musze tu dodac, ze z dziennikarstwem nie mialem w Polsce nigdy nic wspolnego, a tutaj chcialem tylko wplynac na polepszenie straszliwego poziomu chocby tylko jednego czasopisma polonijnego wlasnie przez wspolprace z uczestnikami poczty elektronicznej - M. B-cz]. Wiec nie chodzi nam o dziennikarska perfekcje, tylko o troche zycia. Skoro mozna spedzac godziny na filtrowaniu poczty z Poland-L, potem na napisanie dlugiej odpowiedzi, ktora zginie w powodzi podobnych, moze by tak napisac cos dla publicznosci nieco spokojniejszej? Teksty wcale nie musza miec cos wspolnego z Polska. Moga dotyczyc spraw zawodowych, mamy w planie zreszta za jakis czas napisac cos o sieciach komputerowych itp. Nie podoba sie? To na co czekasz, do roboty!! Pelna swoboda! Wlasnie: mozna tu zreszta zacytowac Antoine de Saint-Exupery'ego: `Bracie moj, jesli roznisz sie w czyms ode mnie, niczym mnie przez to nie zubazasz, wrecz przeciwnie - wzbogacasz'. Szkoda by nam bylo przerywac wydawanie magazynu. Mamy te frajde, ze mozemy docierac do paru setek ludzi bez zadnych kosztow ze strony czytelnikow ani naszej. Dumni jak pawie jestesmy, gdyz zainteresowala sie nami rozglosnia polska Glosu Ameryki i przeprowadzono z nami wywiad. Archiwizuje nas Biblioteka Narodowa w Warszawie. Kiedys oczywiscie zawiesimy "Spojrzenia" na kolku. Wolelibysmy jednak, aby zanim to nastapi, powstala DOBRA konkurencja. Slowo DOBRA nie oznacza tutaj jakosci tekstow (komu to oceniac?), tylko dotyczy czestosci wydawania oraz zaangazowania redakcji. Zalezy to wylacznie od Ciebie. Zostawisz nas samych, to grozi to degeneracja "Spojrzen", byc moze ich powolna smiercia. Na zakonczenie: jak powstala nazwa naszego magazynu? Po wizycie u mnie Jurek Krzystek sie zapalil do roboty i postanowil JUZ cos wyprodukowac i tylko tej nazwy nie bylo. Wiec zadzwonil do mnie z Seattle. Ze wzgledu na roznice stref czasowych oraz ze wzgledu na roznice sposobow bycia miedzy nami, telefon Jurka mnie zlapal w srodku nocy, tj. gdzies kolo w pol do osmej rano, bo Jurek sobie wszystko wyliczyl i wydawalo mu sie, ze ja juz jestem na dziarskich obrotach, gdy tymczasem odsypialem poprzedni wieczor, ktory sie skonczyl o ...? zreszta niewazne, bo i tak nie pamietam... Wiec zwloklem sie i zanim ze sluchawki padlo Zasadnicze Pytanie walczylem z wlasnymi oczami, gdyz powieki mi zgrzytaly w zawiasach przy otwieraniu oczu. Poniewaz zle mi sie patrzylo na swiat, wiec moje skojarzenia sie krecily wokol wzroku. I zaproponowalem "Spojrzenia". Jurek podchwycil, stwierdzilismy tylko, ze to moze sie komus pomylic z calkiem innym magazynem o nazwie "Wzgliad", wiec zostawilismy "Spojrzenia" jako prowizorke do zmiany w przyszlosci. No, a przeciez Polakom nie trzeba wyjasniac, ze prowizorka jest najtrwalsza struktura we Wszechswiecie... A poza tym winietka magazynu, ktorej autorem jest Zbyszek Pasek, jest tak artystyczna, ze szkoda by bylo z niej rezygnowac. Jurek Karczmarczuk _______________________________________________________________________ Adach Smiarowski BLADY SWIT Z TWARZA JOHNA BROWNA ================================ (z cyklu "Na kolanach ciotki Klio") Kiedy chandra jesienna czlowieka jak mgla otoczy, przyjemnie przysiasc na kolanach ciotki Klio i podumac, w jakiej to bryndzy bywali przed nami inni, i jak to naprawde nikogo nie obchodzilo i nie bedzie. * * * Miasteczko Harpers Ferry lezy sobie bogobojnie w samym kaciku Zachodniej Wirginii, gdzie Shenandoah laczy swe wody z Potomakiem. Przezywa najazdy turystow i sobie to chwali. A do najazdow przywyklo nie od dzis. To tu, w pazdzierniku 1859 roku, mial miejsce jeden z najslynniejszych najazdow w historii USA. I choc od owej jesieni wiele juz pazdziernikow lasy okoliczne rozzolcilo, tamten jeden ciagle jeszcze zdolny jest ubic piane argumentow. Glowna postacia dramatu byl John Brown. Urodzony w 1800 roku w Connecticut, wyemigrowal dziecieciem do Ohio, gdzie wyuczyl sie pozytecznego rzemiosla garbarza. Przez jakis czas mial swoja garbarnie w Pensylwanii, potem zabral sie za spekulowanie ziemia w Ohio, co jest zrozumiale, bowiem pecunia non olet i kto jak kto, ale garbarz to wie. Polozywszy i to przedsiewziecie, John Brown wzial sie za hodowle owiec. Po roku zbankrutowal. Ale do welny sie nie zrazil. Producentki zostawil na boku i zaczal handel samym runem, z ktorym dotarl az do Europy. Tym razem minelo ladnych pare lat, zanim ostatecznie udalo mu sie rozlozyc interes na lopatki. Byl rok 1854 i John Brown doganial wlasnie Fidyjasza, jako ze splodzil juz byl dwadziescioro potomostwa z dwoch kolejno po sobie nastepujacych niewiast. Byl do tego obowiazkowo religiny. Czytal po kilka godzin dziennie Biblie, czego skutki ekonomiczne byly zauwazalne. Ale mial jeszcze inne hobby - abolicjonizm. I temu postanowil sie wreszcie oddac w pelnym wymiarze godzin. Z abolicjonizmem znal sie nie od dzis. Juz pono jako 18-latek wyswobodzil pierwszego niewolnika. Zwalczal na sile prawo zabraniajace udzielania schronienia zbieglym niewolnikom. Zalozyl Lige Czarnych Abolicjonistow. Bral udzial w Konwencji Abolicjonistow w Syracuse. W 1854 roku pieciu jego synow wyruszylo do Kansas, gdzie swiezo wypieczony Pakt Kansas-Nebraska uprawomocnil niewolnictwo i gdzie trwala wojna domowa miedzy zwolennikami tego stanu rzeczy i abolicjonistami. John Brown, uporawszy sie z welna, rusza w 1855 roku w sukurs synom do Kansas. Nad rzeczka Pottawatomie John Brown dojrzewa do czynu i postanawia gwalt odcisnac gwaltem. Przekonany o swoim archanielskim poslannictwie wyciaga z biblijnego rekawa trefny atut. To cytat na temat utopienia zla i podlosci w krwi. Archaniol w ilustracjach biblijnych byl wyobrazany z mieczem w dloni, co zapewne podsunelo Brownowi scenariusz rytualu. Z kilku chat nad Pottawatomie wyciagnal pieciu osadnikow popierajacych niewolnictwo i zarabal mieczem. Na wszelki wypadek strzelil jeszcze kazdemu w leb z niebiblij- nej strzelby. Odtad juz z bronia w reku walczy wraz ze swym oddzialem o emancypacje niewolnikow. W 1857 Brown uzyskuje poparcie zamoznych abolicjonistow z Nowej Anglii i bezposrednia pomoc finansowa tzw. Grupy Szesciu z Bostonu (jeden z tej grupy walczyl jako ochotnik w Powstaniu Listopadowym). W 1858 roku udaje mu sie sila uwolnic 11 niewolnikow w Missouri. Postanawia uderzyc w samo serce niewolnictwa, w Poludnie. Ma zamiar zdobyc bron i rozniecic plomien insurekcji od Wirginii po Georgie. Za pieniadze bogatych protektorow wynajmuje farme w Marylandzie, 5 mil od Harpers Ferry. Uklada plan i zbiera ludzi. Wieczorem 16 pazdziernika 1859 roku rusza wraz z grupa 21 mlodych zapalencow do Harpers Ferry. Teraz akcja toczy sie szybko. Napastnicy zdobywaja arsenal i zbrojownie i zatrzymuja zakladnikow, w tym miejscowego notabla i wlasciciela niewolnikow, niejakiego Lewisa Waszyngtona, prawnuka pierwszego prezydenta. W czasie zamieszek na stacji zabijaja pierwszego czlowieka i, zeby bylo bardziej ideowo, to jest on akurat czarny. Chociaz wszystko juz maja co chcieli, Brown dziwnie zwleka z wycofaniem sie z miasta, az udaje mu sie i ten interes doprowadzic do szczesliwego konca. Nadchodzi dzien. Mieszkancy miasteczka i milicja zaczynaja ostrzeliwac napastnikow. Po poludniu wyrusza z Waszyngtonu komando piechoty morskiej. Obywatele i milicja otaczaja ciasno Browna i jego ludzi. Kanonada gestnieje, ludziska maja festyn. Brown chce pertraktowac, ale celni autochtoni odstrzeliwuja poslow. Robi sie wesolo, ludzie sa juz dobrze wlani i zadni krwi. Morduja jednego z poslancow i wrzucaja do rzeki. Wielu napastnikow probuje wiac wplaw, kilku sie to udaje. Przed polnoca przybywaja zolnierze. Wczesnym rankiem wywalaja drzwi w budyneczku strazy ogniowej, gdzie kryje sie Brown z resztka swoich ludzi i paroma zakladnikami. Do srodka wpada dziarski (szczegol istotny) porucznik Green z misja odholowlienia. Lewis Waszyngton wskazuje mu Browna. Green znow dziarsko wali na odlew Browna przez ucho, a gdy ten pada, dobija sztychem. I tu bylby koniec historii, gdyby nie to, ze Green byl naprawde dziarski i zamiast regularnej szabli uzywal paradnej, a ta sie rozlazla na pendancie Browna. Brown, zywy acz uszkodzony, wyladowal w wiezieniu w Charlestown. I tak naprawde to sie teraz dopiero zaczelo. Mozna przypuszczac, ze gdyby porucznik Green nie zabarlozyl, o Johnie Brown nie slyszalby pies z kulawa noga. Ale gdy zbolaly abolicjonista siedzial w pace, wplatal sie w sprawe zywiol najstraszliwszy - prasa. Codzienne wywiady, setki rozmow, korespondencja z cala Ameryka. Kazdy dzien procesu w detalach na pierwszych stronach gazet. To juz nie Brown byl sadzony, ale niewolnictwo. Zurnalisci Polnocy i Poludnia starli sie ze soba na ostre. Kontrowersje, retoryka i argumenty rozlaly sie jak kontynent dlugi i szeroki i przez oceanu wzburzone plaszczyzny dotarly nawet do Europy. Tzw. sily postepowe cywilizowanego swiata poparly abolicjonistow. W muzeum w Harpers Ferry lezy w gablocie wydanie dziel Norwida z 1934 roku, otworzone na stronie z dwoma odnosnymi wierszami. Tuz wisi plaskorzezba z profilami Browna i Norwida i wyrytym fragmentem wiersza "Do obywatela Johna Brown." Mamy wiec nastepne polonicum. Za to sedziowie w Charlestown mieli krotka robote, bo nie bylo o czym dyskutowac. John Brown odpowiadal z trzech paragrafow: morderstwo, zdrada i podburzanie niewolnikow. Dwa pierwsze to byl szczeniak, ale za ostatnie sadzono gardlem. 2 listopada, po trzech kwadransach obradowania, sad Wirginii zasadzil Brownowi czape. Brown przyjal wyrok ze spokojem. Uwierzyl w swoja misje. Sluchala go teraz cala Ameryka, kazde jego slowo bylo dyskutowane w domach i kosciolach. A sytuacja dojrzala juz do draki. Bogate Poludnie opieralo swoj system spoleczny na niewolnictwie. Bawelna kwitla i kwitla cieplejsza strona Zwiazku. Surowa, i porzadna, Polnoc klula w oczy zamoznosc Poludnia, ktore nie tylko ze nie bylo purytanskie i chlodne, ale do tego bylo rozleniwione i zylo z wyzysku czlowieka. Tak dluzej byc nie moglo! Istnieje w fizyce prawo dyfuzji, ktore wymaga wyrownania poziomow. Poludnie zaczelo przebakiwac o secesji, czyli, krotko, jak sie komu nie podoba to won! Bardzo to by byla przyjemna impreza, gdyby Poludnie nic nie mialo. Ale tak, to nie, i Polnoc stanela w obronie Unii. A ze ludzie lubia sobie znalezc powod wazki, niewolnictwo wyszlo jak oliwa-sprawiedliwa na wierzch gara historii. Polnoc poradzila sobie bardzo szybko na wlasnym podworku. Bylo tam wystarczajaco niewielu niewolnikow, zeby sie pozbyc klopotu bezbolesnie. A jak sie samemu nie ma, to prosciej udowadniac, ze miec jest niedobrze. A nawet zle. I jest to juz przyczyna na tyle wazna, ze mozna za nia przylac. Ale zanim co, potrzebny byl meczennik. Czasu nie bylo wiele, Brown dal w trabe abolicji z calych sil. Setki ludzi odwiedzalo go codziennie, ci pluli, tamci plakali. Z Kansas napisala do niego pewna dama, ktora kilka lat temu owdowil uzywanym mieczem archanielskim. List byl z cyklu: dobrze ci tak, stary zboju! Ale setki innych listow plakaly rzewnymi literami. Martyrologia nabierala zywych rumiencow. Choc emocje sycily serca i umysly, prawo trwalo sztywne, dura lex. Sad Najwyzszy uznal niewolnikow za prywatna wlasnosc i zakazal pomocy zbiegom. Brown siedzial w celi smierci. Grupa Szesciu w Bostonie robila w portki. Jeden wyparl sie w zywy kamien, kilku ucieklo do Kanady. Ten, ktory mial najwiecej, najwiecej sie przestraszyl i z tego rozwolnienia wyladowal w wariatkowie na miesiac. Tylko jeden z nich, pastor, co pewnie nie mial wiele do stracenia, nie zaparl sie i dalej huczal z ambony. Dnia 2 grudnia John Brown zawisl na rynku w Charlestown. Nie zdazyl sie dobrze ulozyc w mogilce, gdy, w poltora roku pozniej, masy dyskutantow zaczely argumentowac zarliwie ogniem i mieczem. Wojna secesyjna kosila na lewo i prawo. Przemijala z wiatrem epoka. John Brown's body lies a-moulding in the grave, John Brown's body lies a-moulding in the grave, John Brown's body lies a-moulding in the grave, His soul is marching on! * * * Przyjemnie jest podumac na kolanach ciotki Klio. O zyciu i ludziach. O swiatlych przykladach. Historia magistra vitae est. Jesien dzdzy, zycie cisnie w bok. Rodzina nie musi byc w sile dwoch tuzinow, zeby doskwierac. Robota lezy i mdli czleka na mysl, ze trzeba bedzie uzyc tych dwoch lewych rak. To pociesza, ze nie my pierwsi. I ze inni miewali gorzej. Dobrze jest miec swiadomosc, ze jest zawsze jakas sciezka w bok i mozna cos wywinac koncertowo. Mourir pour des idees. Adach Smiarowski _______________________________________________________________________ Zbigniew J. Pasek NIESPOKOJNOSC DUSZY I PIORA =========================== Jego zyciorys na stronie 832 "International Who's Who" (edycja 1992-93) zajmuje 18 wierszy w dwukolumnowym tekscie. Nalezy wiec raczej do tych skromniejszych, szczegolnie, ze zaraz obok cztery razy wiecej miejsca zajmuje zyciorys cypryjskiego archeologa, a o ktorym nigdy nie slyszalem. Mimo to, ten pierwszy zyciorys z pewnoscia kryje w sobie wiele niedopowiedzianych szczegolow. Zreszta przeczytajmy: KAPUSCINSKI, Ryszard, M.A.; Polish journalist; b. 4 March 1932, Pinsk; s. of Jozef and Maria Bobka Kapuscinska; m. Alicja Mielczarek; one d.; ed. Faculty of History, Warsaw Univ.; began career with Sztandar Mlodych 1951, with Polityka 1957-61; later Corresp. Polish Press Agency (PAP) in Africa and Latin America 1962-72; Kultura 1974-81; Deputy Chair. Poland 2000 Cttee., Polish Acad. of Sciences 1981-85; mem. Polish Journalists Asscn. - 1982; Sr. Assoc. mem. St. Anthony's Coll., Oxford 1985; Visiting Scholar Bangalore Univ. 1973, Univ. of Caracas 1978, Columbia Univ. 1983, Temple Univ., Phila. 1988; Gold Cross of Merit, Kt's Cross, Order of Polonia Restituta 1974, B. Prus Prize 1975, Julian Brun Prize, Int. Prize of Int. Journalists Org. five times, State Prize (Second Class) 1976. Publications: Busz po polsku 1962, Czarne Gwiazdy 1963, Kirgiz schodzi z konia 1968, Gdyby cala Afryka... 1969, Dlaczego zginal Karl von Spreti 1970, Chrystus z karabinem na ramieniu 1975, Jeszcze dzien zycia 1976, Cesarz 1978, Wojna futbolowa 1978, Szachinszach 1982, Notes (poems) 1986, Lapidarium 1990, The Soccer War 1990. Leisure interest: photography. Address: ul. Prokuratorska 11 m.2, 02-074 Warsaw, Poland. Telephone: 252223. Te zyciowe osiagiecia wystaja z zyciorysu Ryszarda Kapuscinskiego jak wierzcholki gor lodowych - by poznac, co naprawde one znacza, trzeba pograzyc sie w ton' jego ksiazek. Korzenie Ryszarda Kapuscinskiego tkwia na Polesiu - urodzil sie bowiem w Pinsku, gdzie jego ojciec byl nauczycielem. Korzeni tych jednak nie zdazyl zapuscic zbyt gleboko - gdy wybuchla wojna, mial zaledwie 7 lat i zostal porwany przez wojenne wedrowki ludow. Tym niemniej, jak sam przyznal w niedawnym wywiadzie, Polesie to byla bieda z nedza, wrecz niewyobrazalne. W tym tez upatruje przyczyne wlasnego zainteresowania krajami Trzeciego Swiata, ktore potrafil zrozumiec i w ktorych czul sie troche jak u siebie w domu. Mowiac o dziecinstwie Ryszard Kapuscinski wspomina, ze mial zawsze nieodparta ciekawosc wydarzen, ktora nieomal kosztowala go zycie, bo pchal sie pod spadajace bomby. Teraz zas mowi, ze `ustabilizowana, spokojna Europa nudzi mnie i mierzi. Zreszta zadna stabilizacja nie bedzie mi sluzyla, bo nie jest uzyteczna jako tworzywo. Szukam walk, frontow, wojen, niebezpieczenstw. Zawsze pedzilem tam, gdzie cos sie dzialo. Widac tak zostalem uformowany, taka juz mam strukture psychiczna'. Kapuscinskiemu przyszlo studiowac i ukonczyc studia w latach stalinizmu, co po okresie wojny, przyczynilo sie do jego kolejnej fascynacji `wladza, smiercia i krancowymi sytuacjami'. W polowie lat piecdziesiatych napisal artykul interwencyjny do gazety studenckiej, ktory spowodowal tyle zamieszania, ze musial sie ukrywac. Wytropiony - zostal zwolniony z pracy i ukarany (chociaz nigdy nie przyznal sie w jaki sposob), a potem gdy przedziwnym zrzadzeniem losu dochodzenie rzadowe w opisanej sprawie potwierdzilo opisane fakty - zostal odznaczony Zlotym Krzyzem Zaslugi! Wkrotce po tych wydarzeniach zostal po raz pierwszy wyslany jako korespondent zagraniczny. W swoim zyciu uciekal daleko z nudnej Europy. Teraz w dalszym ciagu caly czas wypelniaja mu podroze, a potem, juz po powrocie, pisanie o nich. Na nic innego nie starcza mu czasu. Uwaza, ze szkoda czasu na zarabianie pieniedzy, gdy interesuje go tylko praca i pisanie. Zreszta pieniadze, jako rzecz wtorna, musza - wedlug Kapuscinskiego - przyjsc same, gdy czlowiek robi cos wartosciowego. A to z pewnoscia da sie powiedziec o ksiazkach Kapuscinskiego. "Czytelnik" wlasnie wydal jego Dziela Zebrane - z pewnoscia dowod uznania! Pierwsza jego ksiazka byl "Busz po polsku", zbior reportazy pisanych dla "Polityki" w latach 1959-61. Pierwsza ksiazka Kapuscinskiego przetlumaczona na angielski byl "Cesarz" (1983). Ryszard Kapuscinski zapytany o rodzaj uprawianej przez siebie tworczosci, mowi, ze pisze `teksty'. Tlumaczy to blizej nastepujaco: `Nie mam wyobrazni fabularnej, fikcja mnie nie interesuje, dziennikarstwo tez nie. Musialem wiec znalezc nowy sposob pisania, cos na kszatlt kolazu'. Kapuscinskiego, chociaz jest z wyksztalcenia historykiem, historia - pojmowana akademicko - nie interesuje; jego pasja jest obserwowanie tworzenia sie historii. Zeby dokonywac ocen, trzeba byc bezposrednim uczestnikiem owego tworzenia sie historii. Kapuscinski zajmuje sie tym aktywnie od kilkudziesieciu lat, najpierw jako dziennikarz, a pozniej jako pisarz. Jest jednym z niewielu piszacych o wydarzeniach w najodleglejszych zakatkach swiata, ktorzy moga o sobie powiedziec: `Ja tam bylem'. Krytyka literacka widzi w ksiazkach Kapuscinskiego wielkie metafory - kladzie on w swoich tekstach wiekszy nacisk na ludzka strone wydarzen niz na dokladne odtworzenie historii czy opis miejsc. Wedlug Kapuscinskiego historia nie jest opowiadana przez daty i chronologie wypadkow, ale przez to jak na nie reaguja ludzie. Jak sam mowi, nie pisze o krajach, ale o stanach umyslu. Ostatnio Kapuscinski zajmowal sie zbieraniem materialow do swojej nowej ksiazki - jej fragmenty drukuje od kilku tygodni "Gazeta Wyborcza". Sama ksiazka ukaze sie w "Czytelniku" na poczatku przyszlego roku pod tytulem "Imperium". W ciagu ostatnich dwoch lat (1990-91) Kapuscinski spedzil w sumie rok objezdzajac Zwiazek Radziecki. Byl we wszystkich republikach. Przyjezdzal do Polski na miesiac, dwa i wracal z powrotem. Plynna znajomosc jezyka, poznanego w czasach wojny w radzieckiej szkole, pozwolila mu na podrozowanie jako zwyklemu, prostemu czlowiekowi i zbieranie obserwacji, jakie z pewnoscia nie bylyby dostepne zadnemu dziennikarzowi zachodniemu. Zwlaszcza ze celowo unikal Moskwy, w ktorej widzenie spraw radzieckich jest znieksztalcone przez `mylaca optyke'. Nie sposob tutaj w jakis sensowny sposob strescic czy omowic opublikowane fragmenty, szczegolnie przed poznaniem calosci. Mozna z pewnoscia stwierdzic jedno - ze jest to kolejny eksperyment narracyjny Kapuscinskiego, ktory w kazdej swej kolejnej ksiazce staral sie nadac prezentowanym tresciom zaskakujaca i innowacyjna forme. Tutaj narracja jest bardzo osobista i jednoczesnie niemal rozwlekla. Ale przeciez (teraz juz byle) imperium radzieckie to ogromny kraj i nie mozna o nim opowiadac w pospiechu, szczegolnie ze tak wiele sie tam dzieje. Nalezy smakowac opowiesc - i to Kapuscinski robi nad wyraz udanie. Spodziewam sie, ze "Imperium" stanie sie kolejnym bestsellerem, szczegolnie w Ameryce - ale to przeciez zadne zaskoczenie, bo mozna sie tego spodziewac. Jest to kolejna ksiazka o Rosji i innych, teraz juz bylych republikach, ale przedstawiany w niej punkt widzenia jest niespotykany, poniewaz czytelnik patrzy na wszystkie przemiany ostatnich lat "od dolu", z pozycji zwyklego zjadacza chleba. Nie wiem, czy po przeczytaniu tej ksiazki bedziemy w stanie zdefiniowac, na czym polega "dusza rosyjska", czy zrozumiec funkcjonowanie "homo sovieticus", ale z pewnoscia ten tekst w tym bardzo pomoze. Zbigniew J. Pasek _______________________________________________________________________ Ryszard Kapuscinski MISTERIUM ROSYJSKIE =================== (Gazeta Wyborcza, 31.10 - 1.11.1992, fragmenty wiekszej calosci) W Irkucku widze plakat, ktory zaprasza na widowisko teatralne pod tytulem "Slowo o Rosji". Kupuje bilet, ide. Cerkiew w Irkucku. W nawie rozstawiono ogrodowe lawki. Siedzi na nich okolo dwustu osob - wszystkie miejsca sa zajete. Na scene, ktora urzadzono w prezbiterium, wychodzi teraz siedmiu mlodych, roslych mezczyzn. Ubrani sa w staroruskie, lniane koszule, przepasane krajka, i w bufiaste lniane spodnie. Uczesani sa po staroslowiansku, z grzywka, na pazia i maja dlugie brody. Trzech z nich trzyma fanfary, takie, w jakie deli trebacze druzyny ksiecia Wlodzimierza, a jeden coraz to bije w werbel. Na czele tej bojowej grupy stoi Wodz, Chorazy. Ideolog ten wyglasza cos w rodzaju hymnu do Rosji, ktory miejscami przemienia sie w smialy a wyniosly referat historyczny, a miejscami w zarliwa antyfone, przerywana dluga litania do Rosji, donosnie skandowana przez staroruskich wojow, a konczaca sie kazdorazowo rykiem fanfar i eksplozjami werblowego loskotu. `Rosjo - wolaja wojowie - bylas zawsze wielka i swieta! Chwala ci, Rosjo!' (fanfary, werbel, wojowie kresla znak krzyza, klaniaja sie do ziemi). `Tak - mowi Chorazy - Rosja byla potezna, a narod rosyjski przewodzil swiatu!' `Calemu swiatu!' - wolaja wojowie (fanfary, werbel, krzyz, poklony). `Krolowie z Europy i ze wszystkich kontynentow przyjezdzali bic poklony naszym carom, zwozili im dary ze zlota, srebra i drogocennych kamieni!' (poklony, werbel). `Ale wielkosc Rosji budzila nienawisc jej wrogow. Wrogowie Rosji od dawna czyhali na jej zgube, pragneli jej zaglady!' Chorazy zawiesil glos i rozejrzal sie po sali. Wszyscy siedzielismy nieruchomo, wpatrzeni i zasluchani. I nagle w tej cerkiewnej ciszy, unoszac sie na palcach, jakby chcial zerwac sie do lotu, i prezac cialo, krzyknal: `Rewolucja Pazdziernikowa!' Krzyknal tak, ze poczulem na plecach mroz. `Rewolucja Pazdziernikowa byla miedzynarodowym spiskiem przeciwko narodowi rosyjskiemu!'. - I po chwili: `Rewolucja Pazdziernikowa miala zetrzec Rosje z powierzchni ziemi!' `Rosjo, chcieli Cie zaglodzic!' - zawtorowali wojowie (fanfary, werbel, poklony). `Wszyscy sprzysiegli sie - powiedzial Ideolog - wszyscy wzieli udzial w spisku, Lotysze, Zydzi, Polacy, Niemcy, Ukraincy, Anglicy, Hiszpanie, wszyscy chcieli zaglady narodu rosyjskiego! Trzy sily - uzupelnil - staly na czele tej zmowy - imperializm, bolszewizm i syjonizm. To byly diably, ktore zgotowaly nam siedemdziesiat trzy lata piekla!' `Precz szatany, ratuj sie Rosjo, ratuj' - wolali wojowie zegnajac sie krzyzem, dmac w fanfary i bijac w werbel. Najbardziej Ideologa zloscili Zydzi. `Zydzi - zawolal glosem najwyzszej ironii i oburzenia - chca sobie przywlaszczyc holocaust. Ale przeciez prawdziwy holocaust zostal popelniony na narodzie rosyjskim!' Odczekawszy, az wojowie odspiewaja piesn o sile i niesmiertelnosci ziemi rosyjskiej, Ideolog przeprowadzil nastepujacy wywod: `W 1914 roku - powiedzial - bylo na swiecie 150 milionow Rosjan. Jak obliczyli nasi uczeni, gdyby ci Rosjanie normalnie zyli i rozmnazali sie, byloby nas na dzis ponad trzysta milionow. A ilu nas jest w rzeczywistosci? - zapytal sie, zwracajac do audytorium, i zaraz odpowiedzial: - Jest nas tylko 150 milionow. Wiec pytam, gdzie jest 150 mln Rosjan, sto piecdziesiat milionow naszych braci i siostr? Zgineli, zostali rozstrzelani, zameczeni, albo nigdy nie przyszli na swiat, gdyz ich mlodym rodzicom wsadzono kule w glowe, nim zdolali doczekac sie potomstwa. Cos chce wiecej powiedziec! Pytam was, jesli chca zniszczyc jakis narod, w kogo najpierw uderzaja? Uderzaja w najlepszych, w najzdolniejszych, w najmadrzejszych. W Rosji bylo podobnie. Zginela najlepsza polowa naszego narodu. Oto prawdziwy holocaust. Imperialisci, bolszewicy i syjonisci, ta miedzynarodowka oprawcow i szatanow nie mogla zniesc, zeby Rosjanie byli najwiekszym bialym narodem na swiecie! Najwiekszym!' Zaryczaly fanfary i zalomotal werbel. Kiedy ucichl spiew, Chorazy powiedzial: `Swiat powinien ukorzyc sie i prosic Rosje, aby mu wybaczyla, ze zadal jej ten straszliwy cios, ze ugodzil w nia Rewolucja Pazdziernikowa jak zatrutym mieczem.' `Niech narody prosza Rosje o przebaczenie!' - zawolali wojowie. `Boze - pomyslalem - Ty mu zamroczyles rozum.' `Armia bolszewikow - powiedzial spokojnym glosem Ideolog - wymordowala w latach wojennego komunizmu ponad dziesiec milionow rosyjskich chlopow. Drugie tyle wymarlo wtedy z glodu. Dzis wszystko probuja zwalic na Stalina. A przeciez wtedy Stalin nie mial jeszcze wladzy. Faktycznie rzadzili pan Bronstein i pan Dzierzynski. Zaden z nich nie byl Rosjaninem.' `Spisek trwa!' - zawolal Chorazy i wskazal palcem na olbrzymie drzwi cerkwi, jakby za chwile mieli wpasc miedzynarodowi spiskowcy i osadzic nas w wiezieniu. `Spisek trwa - powtorzyl - i narod ginie!' (dlugie, zalobne lomotanie webla). Glownie szlo mu o to, ze Rosja, rdzenna Rosja, wyludnia sie. W pieciu najbardziej rosyjskich obwodach Imperium ludnosci systematycznie ubywa. Stara Rosja pustoszeje. Najbardziej pustoszeje wies. Ostatnio co roku ubywa dziesiec procent ludnosci wiejskiej. Pelno jest martwych wsi. `Jakie jest wyjscie?' - zapytal, wpatrujac sie w audytorium tak intensywnie, jakby jechal pare tysiecy kilometrow z Moskwy do Irkucka w nadziei, ze tu wlasnie dostanie odpowiedz na dreczace go pytanie. `Rosja jest madra i wieczna - odpowiedzial na nasze zaklopotane i niezaradne milczenie Chorazy. - Rosja znajdzie wyjscie, Rosja bedzie ocalona.' Mial program - jak to okreslil - `reanimacji Rosji'. Sprowadzal sie on glownie do tego, zeby `przesiedlic Rosjan do Rosji'. Zeby wrocili, jak powiedzial, `do opustoszalej kolebki Rosji.' Nie jest to latwe nie tylko dlatego, ze Rosjanie raczej staraja sie z Rosji wyjechac, niz tu wrocic, ale rowniez ze wzgledu na rozmiary i koszta tej operacji: poza granicami Federacji Rosyjskiej mieszkaja 24 miliony Rosjan. `Wracajcie, wracajcie, na lono matki Rosji' - zawolali wojowie, kreslac sie znakiem krzyza i bijac poklony do ziemi. Nawa jednak nie zareagowala w zaden pozytywny sposob. W czasie tej wielkiej akcji powrotu Rosjan do Rosji trzeba bedzie uwazac, zeby nie przesiedlili sie tu jacys Uzbecy, Turkmeni czy Gruzini. `Rosja dla Rosjan!' - zawolal Chorazy (fanfary, werbel, krzyz). Byla to wazna deklaracja. Chodzi o to, ze swiadomosc wspolczesnego Rosjanina rozdziera sprzecznosc nie do pogodzenia. To sprzecznosc pomiedzy kryterium krwi i kryterium ziemi. Do czego dazyc? W kryterium krwi chodzi o utrzymanie etnicznej czystosci narodu rosyjskiego. Ale taka etnicznie czysta Rosja to tylko czesc dzisiejszego Imperium. A co z reszta? W kryterium ziemi chodzi o utrzymanie obecnego Imperium. Ale wowczas nie moze byc mowy o utrzymaniu etnicznej czystosci Rosjan. Sprzecznosci, sprzecznosci. Ideolog rozumie to i rzuciwszy haslo: `Rosja dla Rosjan!' - zaraz sie z niego wycofuje. `Rosja - wola - musi pozostac wielkim swiatowym mocarstwem. Chca, zebysmy sie stali jak Indianie w amerykanskim rezerwacie. Probuja nas upijac, probuja nas zatruwac. Ale my nie staniemny sie Indianami. Nie bedziemy bananowa republika!' (fanfary, duzo werbla). Pogrozil nam piescia. `Nie tanczcie do muzyki Zachodu! Nie wieszajcie sobie na szyjach butelek coca-coli!' (sam werbel). `Naszym celem jest ocalenie narodowo-panstwowe - powiedzial z naciskiem, zdecydowanie, mocno - Naszym celem jest: jedno panstwo, jedno terytorium, jedna Rosja!' (bardzo duzo fanfar, bardzo duzo werbla). `Juz niedlugo - dodal z nadzieja, ale i przekonaniem w glosie - narod bedzie mial dosyc tego pluralistycznego chaosu, calej tej rozchelstanej maskarady i zrozumie, ze ratunek moze przyniesc tylko Car!' Zaczela sie kolejna litania do Rosji. `Rosjo, wybacz nam nasze grzechy - powiedzial Chorazy - grzech niewiary, grzech slabosci, grzech utraty celu. Slubujemy przywrocic ci wielkosc, slubujemy przywrocic ci sile, slubujemy ci wiernosc. Niech slonce twoje, Rosjo, swieci nad swiatem w imie Ojca i Syna i Ducha Swietego! (dlugie fanfary, donosny werbel, krzyze i krzyze, poklony i poklony.) Podal Jurek Krzystek _______________________________________________________________________ Jurek Karczmarczuk JEZYK W WACIE (III) =================== W pierwszej czesci eseju zwrocilismy uwage na banalny fakt, ze niezbyt zdyscyplinowanym, a wlasciwie wszystkim publicystom zdarza sie po prostu platac po polszczyznie. Tacy zawodnicy zapychaja wata swoje zle opanowanie jezyka, a koniecznosc podpierania sie wata wynika z glupawego przekonania, ze jak sie zamknie buzie to bedzie gorzej. Autentyczna Scena z TV, z sierpnia br.: Jakas akcja na szczeblu wojewodzkim. Sa dziennikarze, jest wojewoda, inni dostojnicy i rzecznik wojewody. Rzecznik cos mowi. Dziennikarza to nie zadowala, gna do wojewody i krzyczy: `panie wojewodo, prosze OSOBISCIE cos powiedziec do kamery!' Ten wskazuje reka rzecznika i odchodzi w dal. Dziennikarz zostaje jak glupi ze swa kamera i mikrofonem, wiec jeszcze gromko wrzeszczy za tamtym: `panie wojewodo, pan UCIEKA OD ODPOWIEDZIALNOSCI ZA SLOWO!!!' Czlowieczek zapomnial co to takiego odpowiedzialnosc za slowo? A moze mu sie wydawalo, ze ten polityk powie na pewno cos falszywego, obieca czego nie moze i bedzie mu mozna przysolic? Juz ta Odpowiedzialnoscia za Slowo sie oblizujemy, czujac jak za pare dni napiszemy grozna rozprawe z tym wojewoda, a tu dran ucieka? Naiwniacy. Obaj. O wiele prosciej jest uciec w Wate, w pustoslowie, zamecic i ponaciagac. Uniemozliwic jakakolwiek interpretacje. Wojewoda postanowil zajac jednak WYRAZNE stanowisko i powiedzial: `mam cie gdzies, gazeciarzu i tobie podobnych tez'. No i spluneli za nim. Ale nie kazdy tak umie, zwlaszcza, ze niezaleznie od umiejetnosci wyslawiania, kazdy chcialby wypasc LADNIE i GODNIE. Ten perfekcjonizm i chec zadowolenia wszystkich jest drugim glownym powodem tego, ze te klaki waty lataja w powietrzu i przyprawiaja nas o bronchit (nie mylic z Bron Hitem, czyli telewizyjnymi wystepami red. Broniarka, ktory najwyrazniej jest politycznie i publicystycznie niesmiertelny). Premier Suchocka oswiadczyla, ze nieprawda jest, jakoby rzad byl autorytarny i nie liczyl sie ze spoleczenstwem. Myla sie ci, ktorzy myla to ze zdecydowaniem, stanowczoscia i nieuciekaniem od decyzji. Bardzo ladnie to powiedziala pani premier, tak ladnie, ze gdy po trzech dniach pojechala do prezydenta z wizyta, powtorzyla to slowo w slowo, co dzienikarze zgrabnie zrelacjonowali. OK, tylko narzuca sie pytanie: a jak to odroznic od siebie? Pani Suchocka ma u wielu duzy kredyt zaufania. Ale przeciez mniej wiecej tak samo wypowiadal sie Gierek w 1976. Czym sie roznia te waty od siebie? Niby to wiemy, ale jak sie fedruje i pije dokladnie tak samo jak sie fedrowalo i pilo dwadziescia lat temu, to skad ma sie wiedziec? No to co mamy robic?? Likwidowac te wate, upraszczac oficjalne wypowiedzi, przyblizac politykow i tzw. osoby publiczne spoleczenstwu przez filtrowanie ich wypowiedzi? A niech nas reka boska broni! To bysmy dopiero dali popalic! Afera murowana! Pamietamy niedawna slynna wypowiedz kardynala Glempa na temat AIDS, wypowiedzi, w ktorej dal odpor osrodkom Monaru i w ktorej stwierdzil, ze to wszystko bierze sie z nieladu moralnego (STOP! nie probujcie sie przesliznac nad tym okresleniem! Zadanie domowe: podac przynajmniej trzy sprzeczne ze soba definicje, z czego tylko jedna moze dotyczyc seksu). Potem byly interpretacje, znieksztalcenia cytatow i cytaty znieksztalcen oraz interpretacje znieksztalcen interpretacji. W koncu zglupialem i siegnalem po Autorytet, czyli list ksiedza Adama Bonieckiego w "Tygodniku Powszechnym" z 30 sierpnia br. zatytulowany `Co powiedzial Ksiadz Prymas'. List ten zaczyna sie od obserwacji, ze sluchajac tekstu mowionego slyszy sie to, co chce sie uslyszec i ze czasami mimo woli slucha sie wedlug apriorycznego klucza. Natychmiast zaczalem czytac uwazniej, bo madre to bylo, choc odnoszace sie do tekstow pisanych tez. Tylko niestety ks. Boniecki w nastepnym zdaniu przyjal prawdopodobnie jako pewnik, ze sprawozdawca "Gazety Wyborczej" nie lubi Kosciola z kardynalem Glempem na czele! No tak, juz krecimy sie niespokojnie nad tym prawdopodobnym pewnikiem i BARDZO nam sie to nie podoba. Karczmarczuk skrewil. Dobra, wycofujemy. Tak naprawde, to w nastepnym zdaniu ks. Boniecki napisal po prostu, ze `Sprawozdawca Gazety Wyborczej [...] prawdopodobnie jako pewnik przyjmowal teze, ze Kosciol potepia chorych na AIDS'. I czytajac to bylem juz pewien, ze mam komplet materialu do III czesci "Jezyka w Wacie"... O co chodzi? WATY NIE WOLNO RUSZAC! Pani Malgorzata Szejnert wyjatkowo bezczelnie probowala pooddzierac wypowiedzi Prymasa z Waty, co kompletnie je znieksztalcilo. Cytujemy DOSLOWNIE, wszystkie podkreslenia w tekscie i cudzyslowy naleza do ks. Bonieckiego. `... kiedy ks. Prymas mowi, ze <>, w komentarzu powiedziano, ze <>. Prymas mowil, ze AIDS jest zlem, ktore <>, w Gazecie slowa te nieco uproszczono: <>. [...] Redaktorka ma zal, ze w homilii zabraklo wspolczucia, tymczasem ks. Prymas wyraznie stwierdzil, ze <>. Ma tez pretensje, ze Prymas nie powiedzial co Kosciol zamierza zrobic dla dotknietych nieszczesciem. Prymas tymczasem wyraznie stwierdza, ze <>. Redaktorka Gazety Wyborczej stwierdza wreszcie, ze w homilii <>. I to jest prawda. Wydaje mi sie, ze w tej homilii ksiadz Prymas chcial dobitnie powiedziec, jak groznym jest fakt, ze <>. [...] Ksiadz Prymas zdaje sie ostrzegac przed usypianiem wrazliwosci sumien i poprawianiem wlasnego samopoczucia przez popieranie doraznych, <> nawet wtedy, gdy ich motywacje sa gleboko chrzescijanskie. Prymas nie mowil przeciwko nim, ale ostrzegal przed dzialaniami pozornymi lub prawie pozornymi'. Tu konczymy cytat z ksiedza Bonieckiego i wiemy wszystko. Jakaz szkoda, ze nie mam pod reka pani Szejnert, wzialbym ja na krotki staz Langue de Coton i wyjasnilbym, ze szanujacy sie dziennikarz nie moze robic takich bledow, jak mylenie funkcji slow, np. podciagania pod kategorie Rozciagaczy terminu `PRZEDE WSZYSTKIM', gdy prawdopodobnie pewnikiem jest, ze ksiadz Prymas chcial, aby byl to Podkreslacz. Redaktorka Gazety Wyborczej potraktowala (nieslusznie) sformulowanie `NA SILE' jako Zaciemniacz i uzyla wlasnego dialektu wacianego, w tym tzw. Plywaka: `wyraza zastrzezenie'. Bylo to jawnym nonsensem, Ksiadz Prymas nie mial zadnych zastrzezen, tylko wolalby, zeby delegacja Obywateli Lasek przyszla Kotanskiego prosic i witac z kwiatami. Szczytem braku wyczucia ze strony p. Szejnert jest sugestia, ze Prymas nie powiedzial co Kosciol zamierza robic w tej sprawie. Doswiadczony dziennikarz natychmiast zauwaza co sie dzieje, gdy z Waty oddziera sie Wate. Co zostaje? No co? No co zostaje, gdy odwaci sie stwierdzenie, ze Kosciol wlacza sie i bedzie w podejmowanie, ale nie bedzie akceptowal akcji szarpanych? Jak mozna nie zrozumiec charakterystycznego elementu Waty Episkopejskiej zwanego Formalnica - przeciez kazdy cymbal wie, ze "milosc dobrze zorganizowana" jest niczym innym jak wyrazeniem chrzescijanskiego wspolczucia!! Wniosek prosty. Poslugiwanie sie zarowno czynne jak i bierne Wata Jezykowa powinno nalezec do podstawowych kryteriow przyjmowania do pracy dziennikarzy. Trzeba byc naprawde slabizna zawodowa, zeby pozwolic sobie na usuwanie Waty tam, gdzie to zuboza potwornie wymowe moralna dziela. Skutek moze byc tylko jeden - nachalna insynuacja!! Jak mozna napisac, ze w homilii brak poparcia dla ludzi, ktorzy niosa pomoc dla chorych na AIDS, skoro Prymas wyraznie stwierdzil, ze sprawa jest za powazna, aby robili to krzykliwi amatorzy i ostrzegal przed dzialaniami pozornymi. I tyle. Nie wystarczy?! (Na marginesie nalezy ze smutkiem przyznac, ze pozoranckie amatorstwo i inne tego typu bzdury zupelnie nieslusznie potrafily omamic nawet papieza, ktory bardzo wysoko ocenil np. Matke Terese z Kalkuty, ale trudno od papieza wymagac zbyt krytycznego podejscia do ludzi...) Konczymy trzeci rozdzial naszego Dziela Zycia. W skrocie: poprzednie dwa rozdzialy, w ktorych sugerowalem, ze WJ mozna przetlumaczyc na polski, mozna odfiltrowac itp. to bylo Wielkie Oszustwo. Nie wierzcie w ani jedno moje slowo! Wata Jezykowa jest systemem semiotycznym i semantycznym samym w sobie, nieredukowalnym. Zarowno znaki i symbole (np. slowo `milosc') niektorych od stuleci hodowanych gatunkow Waty, jak i cala warstwa znaczeniowa tak samo sie nie nadaja do przetlumacze- nia na jezyki indoeuropejskie, jak kategorie czasu i przestrzeni z jezyka Indian Hopi na angielski (literatura pomocnicza - Benjamin Lee Whorf: "Jezyk, Mysl i Rzeczywistosc", popularna ksiazka tlumaczaca idee tzw. relatywizmu lingwistycznego, czyli hipotezy Sapira - Whorfa, wg. ktorej nasz obraz swiata jest w stu procentach uwarunkowany konstrukcjami jezyka, w ktorym mowimy i myslimy o tym swiecie). Wata jest samoistnym organizmem homeostatycznym, ewoluuje, broni sie przed uszkodzeniami struktury, jest niezalezna od czlowieka. Jestesmy na nia skazani, gdyz jak zlosliwy nowotwor czesciowo opanowala nasz mechanizm genetyczny. Jurek Karczmarczuk ________________________________________________________________________ Andrzej Waligorski KUNDLE I PUDLE ============== Poranne klotnie slychac z okien, Ludzie wychodza na ulice, Kaprawy kundel jednym okiem Patrzy lubieznie na pudlice. Pudlica, kasek wielce lasy, Wystudiowanej okaz gracji, Reprezentuje szczyt swej rasy, I szczyt swej psiej degeneracji, Natomiast kundel - jak to kundel, Poharatany w jakiejs drace, Zapchlone to-to, chude, brudne, Lecz zaraz widac - bomba facet! Lecz dziala - etap za etapem, Niby sie nudzi, niby ziewa, Na razie postponuje drzewa Podnoszac przy nich zadnia lape. Pudlica kreci zgrabnym zadkiem, Strzyzony leb wysoko niesie, A kundel - rzeklbys, ze przypadkiem - Zegluje ku niej po trawersie. To gracz dopiero, wielkie nieba! Rzecz sie w sekundzie rozegrala: Tracil ja nosem tam gdzie trzeba, Cos warknal (pewnie 'chodz-no mala!') Po czem - rozpustnik i bezboznik, Plugawy kontrast pieknej dzidzi - Powiodl nieszczesna za naroznik Gdzie dobra pani juz nie widzi ..., ... a pani wlasnie w oknie stoi, Jeszcze nie gniewa sie, nie smuci, O psine swa nie niepokoi, Bo psina pewnie zaraz wroci ... Znam piekna pania, to prawniczka, Kiedys sie kochal w niej moj kumpel, Czesze sie troche jak pudliczka ... - Dzien dobry ... Jestem stary kundel! Podala Jola Stouten _______________________________________________________________________ Redakcja "Spojrzen": Jurek Krzystek (krzystek@u.washington.edu) Zbigniew J. Pasek (zbigniew@engin.umich.edu) Jurek Karczmarczuk (karczma@frcaen51.bitnet) Mirek Bielewicz (bielewcz@uwpg02.uwinnipeg.ca) stale wspolpracuje: Maciek Cieslak (cieslak@ddagsi5.bitnet) Copyright (C) by Mirek Bielewicz 1992. Copyright dotyczy wylacznie tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu. Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji. Prenumerata: Jurek Krzystek. Numery archiwalne dostepne przez anonymous FTP, adres: (128.32.164.30), directory: /pub/VARIA/polish. ____________________________koniec numeru 50____________________________ .